Trochę kogoś kochać

Kiedyś, kiedy byłem w tym przepięknym stanie hipomanii, kiedy mam w oczach gwiazdy, a sam fakt, że z Tobą rozmawiałem przekonywał Cię, że byłe/aś najpiękniejszą i najmądrzejszą osobą na świecie, zakochiwali się we mnie mężczyźni.

Nie piszę tego, żeby się chwalić. Było to okropnie niewygodne. Ponieważ w tym okresie chciałem robić następujące rzeczy: 1. projektować; 2. pracować jako barman; 3. uprawiać dużo seksu; 4. spożywać wiele substancji chemicznych; 5. kuć; 6. uprawiać więcej seksu; 7. zostać kołczem; 8. rozwinąć firmę i zarobić pierwszy milion; 9. pisać książki; 10. zmieniać fryzury i ciuchy kilka razy dziennie. Wszystkie te rzeczy chciałem robić naraz i przez pewien czas się udawało, z wyjątkiem zostania kołczem, dzięki Bogom. Potrafiłem pracować nad projektami i firmą przez 18 godzin bez przerwy, a o północy odkrywać, że chyba nic od śniadania nie zjadłem. W kuźni odwalałem szychty po dziewięć godzin, a potem jechałem na seks-randkę z facetem, którego kręciła idea brudnego kowala po pracy. W barze wyrywałem po kilku mężczyzn naraz, oczywiście tych najpiękniejszych – z wyjątkiem takich, którzy lecą tylko na blond siedemnastolatków, z nimi mi nie wychodziło.

Hipomania nadaje Ci magiczną aurę. Teraz, kiedy wiem, jak to działa – po raz kolejny polecam „Manic” Terri Cheney – rozumiem, czemu się zakochiwali. Mimo tego, iż mówiłem im: to tylko seks, jest wielu innych, nie jesteś i nie będziesz jedyny, nie szukam związku, nie mam czasu. (Nikt by nie miał czasu z taką ilością zajęć, ale spałem 3-4 godziny na dobę, więc jakoś sobie radziłem.) Szczyt został osiągnięty, gdy obaj Niedźwiadkowie wyznali mi oddzielnie, że są we mnie zakochani, prosząc, żebym nie mówił temu drugiemu. Udałem się do psychologa, który nie umiał się do mnie dobrać – z premedytacją używam tego słowa, za chwilę wyjaśnię. Zadawał mi różne pytania, a ja na nie odpowiadałem zgodnie z prawdą, tyle, że bez emocji, które usiłował wywołać. Jakoś koło trzeciego spotkania wygarnąłem:

– Czemu ci wszyscy głupi faceci się we mnie zakochują?

– Ci głupi faceci jak ja? – spytał markotnie psycholog. Był gejem koło pięćdziesiątki. Zemścił się potem, wysyłając zapisy naszych sesji mojemu lekarzowi rodzinnemu bez pytania mnie o pozwolenie. W zasadzie powinienem go pozwać, ale miałem już wtedy ciężką depresję i przez tydzień zbierałem się do otwarcia koperty z rachunkiem za telefon.

Jakiś czas potem moje libido znowu zaczęło wykazywać wielkie ożywienie. Byłem już wtedy z Josem, ale od początku mieliśmy otwarty związek. Osoby, które są szczęśliwie zamężne lub żonate, nie daj Boże religijne i konserwatywne, wpadają w tej sytuacji w dramatyczne bagno, bo mają dokładnie taki sam poziom libido jak ja wtedy, czasami zdarza im się złamać wszystkie posiadane zasady i przespać się z kimś tylko dlatego, że już nie wytrzymały, a potem zadręczają się latami i katują wyrzutami sumienia. Ja rozwinąłem harem do albo sześciu, albo siedmiu, nie pamiętam, szczerze mówiąc. Po czym wylądowałem w szpitalu, wszystkim napisałem, gdzie jestem i co tam robię i niezwykle szybko znikli z mojego życia. Z wyjątkiem tow. Gierka, dalej zwanego po prostu Gierkiem, a dlaczego, to nieważne.

Gierek zaczął czytać o chorobie i korespondował ze mną przez cały czas pobytu w szpitalu. Odwiedzających przyjaciół i znajomych miałem tylu, że musiałem prowadzić kalendarzyk, ale w odwiedziny się na szczęście nie pchał. Wiedział – od początku – że jestem z Josem. Powiedział mi później, że dla mnie złamał zasadę, aby nie umawiać się z facetami, którzy mają partnerów. Przeskok czasowy: potem złamał zasadę, aby nie umawiać się z facetami, którzy z kimś mieszkają. Potem – z facetami, którzy są zamężni.

O tym, że jest we mnie zakochany wiedziałem mniej więcej od momentu, kiedy złamał zasadę drugą. To właśnie on powiedział mi kiedyś, że gdyby okoliczności były inne, wziąłby ze mną ślub. Postarałem się, aby poznał zady i walety bycia z dwubiegunowcem. Na pytanie „jak się masz” odpowiadałem ze szczegółami, wywlekając z lubością mięcho, efekty uboczne, starając się mu pokazać, że nie zawsze jestem tym fajnym, wytatuowanym gościem, który leży nago w jego ramionach. Odwoływałem randki z uwagi na depresję, co zraziło do mnie wielu znajomych, przyjaciół i kochanków, ale jego nie. Co jakiś czas wspominałem, jak mi dobrze z mężem. Starałem się go odepchnąć, pokazać mu, że robi błąd. Ale ja też go kochałem. Tylko nie tak, jak by chciał.

To, że kocham Gierka, a on mnie stało się jasne, kiedy miał wypadek – jechał na rowerze i potrącił go samochód. Napisał do mnie wiadomość jeszcze z miejsca wypadku, a mnie poderwało, żeby lecieć na miejsce i sprawdzać, czy jest w jednym kawałku i czy mogę pomóc. Nie jest i nie był dla mnie tylko poręcznym bzykadełkiem. Jest – nadal – człowiekiem ważnym w moim życiu, chociażby dlatego, że poznawszy mnie lepiej nie uciekł z wrzaskiem. To on nawiązywał kontakt, pytał, czy możemy się spotkać, a ja nie odmawiałem (chyba, że miałem depresję, albo bolały mnie plecy, albo jedno i drugie). Czułem, że powinienem go odepchnąć, ale wiedziałem też, że moje umiejętności czytania w myślach są o wiele mniejsze, niż mi się wydaje. Poza tym nie dowierzałem własnej intuicji, czego by mi nie mówiła. Ale wiedziałem na pewno dwie rzeczy: 1. nie wysyła się wiadomości o wypadku do osoby, z którą się tylko bzyka; 2. współbzykacz nie powinien zareagować tak emocjonalnie, jak ja.

(Nawiasem mówiąc, Jos o tym wszystkim wie.)

Miłość nie jest stanem zero-jedynkowym. Na wieść o wypadku Niny, Eugenii, mojego brata zareagowałbym tak samo, tyle, że z żadną z tych osób nie uprawiałem seksu. Kiedyś, zanim jeszcze poznałem Josa, miałem przyjaciela, z którym lubiliśmy się całować i nic ponad to. Dla prawie wszystkich ludzi, których znałem było to nie do pojęcia. Albo się seksimy, albo przyjaźnimy! OTURZ: NIE. Można się przyjaźnić, przytulać, całować i nic ponad to. A Gierek uświadomił mi, że można kogoś kochać, ale niewystarczająco.

Nigdy nie dałem mu cienia nadziei, że nasze stosunki się ustabilizują. Od początku wiedział, że Jos istnieje, jak wygląda (na ścianie starego mieszkania wisiał duży konterfekt naszej dwójki), znał datę ślubu, widział zdjęcia. A jednak trwał w sytuacji. Ja też. Sto trzydzieści kilo i ponad dwa metry mężczyzny zasypiało mi w ramionach, pochrapując, byliśmy w siebie ciasno wtuleni i obaj szczęśliwi. Ale z Josem byłem szczęśliwszy. I nadal jestem. Ten stan rzeczy nie zmienił się ani na minutę.

Gierek w końcu powiedział mi otwartym tekstem, że „he developed feelings” tydzień po tym, jak wpadł na Josa w drzwiach. Przeoczyłem smsa, że squash skończył się wcześniej. Jos wykazał zainteresowanie, bo o nim rzecz jasna słyszał (i wiedział, że się tego wieczora spotykamy), ale wreszcie go zobaczył. Jednak Gierek musiał przełamać stan zaprzeczenia; zrozumiał, że mój mąż NAPRAWDĘ istnieje, jest prawdziwy, dotykalny, nie jest wirtualnym bytem, który wisi na ścianie w charakterze zdjęcia.

Kiedy napisał mi, że nie jest gotowy, żeby się ze mną spotykać w najbliższym czasie, ponieważ „rozwinął uczucia”, poczułem jednocześnie ulgę i smutek. Nigdy nie chciałem żyć w trójkącie (on też nie), nie planowałem kochać dwóch mężczyzn (z czego jednego mniej, a drugiego bardziej). Ulgę poczułem dlatego, że od jakiegoś czasu podprowadzałem go w stronę wyznania, żeby przekonać się, że intuicja nie kłamie. Smutek dlatego, że czuję, że go skrzywdziłem, jednocześnie nie wiedząc, jak i w którym momencie. W poprzedzających miesiącach usiłowałem zdecydować, czy zadać brutalne pytanie „kochasz mnie?” – nie odważyłem się na to, bo moje wrażenia moimi wrażeniami, a Gierek opowiadał mi o tym, że planuje poznać kobietę (jest bi, potwierdzam, bi istnieją), mieć z nią dzieci i tak dalej. Mówił mi, że mężczyźni to dla niego przyjemność, bo lubi i to, i to, ale nic więcej. Wspominał o randkach z innymi ludźmi, nawet o dziewczynie, z którą się przez krótki czas spotykał, ale w końcu nic z tego nie wyszło. Mogłem się mylić – chciałem się mylić.

Dzisiaj napisał do mnie tak po prostu, bez powodu, „co u ciebie”. Porozmawialiśmy kilka minut o pierdołach. Jest mi przykro. Chciałbym się z nim spotkać. Nie mogę. Nie po odkryciu kart. Przedtem mogłem się łudzić, że mi się wydaje. Teraz randka z nim byłaby okrucieństwem. Jeśli się zobaczymy, to w publicznym miejscu, przypadkiem. Może będzie trzymał za rękę dziewczynę w ciąży. Może nie. Może będę z Josem. Może spotkamy się na „zerwaniową kawę”, bo czuję, że to, co między nami zaistniało nie powinno być zakończone serią SMSów. Tęsknię za nim, szczerze mówiąc. Tylko nie tak bardzo, jak on za mną. Nie wysłałbym mu wiadomości z pytaniem „co u ciebie”. Nie dlatego, że mnie to nie ciekawi, albo o nim nie myślę. Dlatego, że dla niego ta wiadomość znaczyłaby co innego, niż jego SMS do mnie.

Zdaję sobie sprawę z tego, że pewna grupa czytelników w tej chwili z ukontentowaniem mlaszcze „tak to jest z otwartymi związkami, ty szmato”. Gdyby tak było, nie istniałyby na świecie zdrady i rozwody. Zakochałem się kiedyś od pierwszego wejrzenia w człowieku, który wymienił ze mną uścisk dłoni. Byłem wtedy z Szacownym Eks-Małżonkiem. O Khalidzie nie wiedziałem NIC. Mógł mieć pięć żon, ośmioro dzieci, hobbystycznie torturować krowy w szatańskich rytuałach. Nieważne, zakochałem się tak, że nie mogłem spać, nie mogłem jeść, wszedł kiedyś do biura, ja wybiegłem do toalety i zwymiotowałem mini-jogurt, który był moim pierwszym posiłkiem tego dnia. Nie byłem w otwartym związku.

Zlikwidowałem konta na portalach, z nikim się nie będę spotykać przez jakiś czas. Możliwe, że przez parę miesięcy, może przez dwadzieścia lat. Czuję, że go skrzywdziłem i nie wiem, jak mogłem temu zapobiec. Nie chcę zrobić tego komuś innemu. Zależy mi na tym, żeby Gierek był szczęśliwy. Bardzo chciałbym znów zadrzeć głowę, żeby poczuć jego usta na swoich, posłuchać, jak opowiada o pracy, odpowiedzieć na pytania o mój stan zdrowia, powąchać jego skórę (pachnie kokosem), cokolwiek. Bardzo.

Ale niewystarczająco.

Zdjęcie: po lewej ja, po prawej Ólafur, tak wyglądaliśmy dzisiaj po południu. Zdjęcia Gierka nie będzie.