Co też moje piękne oczy widzą – jest Depression Awareness Week. Nie mam pojęcia, jak to będzie po polsku, ani w ogóle czy w Polsce ktoś o tym wie, więc czujcie się poinformowani.
Reszta po kliknięciu z tradycyjnym ostrzeżeniem o triggerach dla osób, które mają depression in your head week.
Artykuł z Guardiana. Reszta własna.
Od jakiegoś czasu pozostaję w stanie… tzn. właściwie w żadnym nie pozostaję, bo zmienia się 1-3 razy dziennie. W poniedziałek i dzisiaj stan był niemrawym skrobaniem w dno, żeby dowiedzieć się, czy jest coś pod spodem, bo czułbym się bardziej na miejscu. We wtorek było nieźle, ale o tym zaraz.
Osoba w tym stadium depresji jest średnio interesującym partnerem do konwersacji, co odnotowałem w poniedziałek, próbując rozmawiać z różnymi osobami. Dziwnym trafem każda z nich po kilku minutach przypominała sobie, że zostawiła żelazko na gazie. W tej chwili – gdy z -3 wróciłem do -1 – wcale mnie to nie dziwi, bo osoba z bardzo silną depresją jest czymś w rodzaju czarnej dziury. Ile by do niej nie próbować wrzucać radości, miłości, przyjaźni, światła i duchowego zbawienia, dziura wessie i nic z tego nie zostanie. Ilustrację poniżej tradycyjnie kradnę od Allie Brosh.
Oto, czego dokonałem w poniedziałek: (uprzedzam jeszcze raz, że będą triggery)
8:30 – wstałem z łóżka i zjadłem śniadanie
9:00 – ubrałem się w ciuchy robocze w celu udania się do kuźni
10:00 – odnotowałem, że każda kończyna waży sto ton i nie mogę się udać nawet do WC, jeśli nie poświęcę pół godziny na zbieranie sił, więc siedzę przy Big Hacu i przyglądam mu się z ukosa, nie robiąc nic
10:30 – włączam playlistę z muzyką Enyi
10:31 – wyłączam playlistę, bo słuchanie muzyki boli
11:00 – leżę na kanapie i patrzę w punkt
12:00 – leżę na kanapie, patrzę w punkt i rozważam różne sposoby na usunięcie się z padołu
12:30 – znajduję w sobie Siłę i Energię do pooglądania Bunia, w czym duży udział ma kawa o smaku orzechowym, dostarczona przez Josa (generalnie depresja lubi kofeinę i cukier, lubi też alkohol, ale pamiętam, co się dzieje, gdy najpierw zjem seroquel, a potem popiję whisky)
12:45 – odkrywam, że jakaś dobra dusza wrzuciła link do twittera XplodingUnicorn
13:00 – Jos przynosi mi na kanapę lunch, którego zjedzenie zajmuje mi 45 minut
14:00 – Jos wychodzi do pracy (z uwagi na to, jak beznadziejnym idiotą jest jego szef, nie da się zadzwonić i powiedzieć, że nie przyjdzie, Jos na szczęście nie choruje, bo jego miejsce pracy zamieniłoby się do tej pory w szkołę w Czernobylu). Zjadam diazepam, żeby pozbyć się uczucia, że za chwilę zwymiotuję ze stresu
14:30 – na jednym z forów, których używam, w wątku „Anxiety” piszę, że jest mi tak źle, że nie ma opcji, żebym wyszedł z domu, nawet w trakcie pożaru. Dostaję odpowiedź: „Po prostu wyjdź z domu”. Wow, nigdy mi to nie przyszło do głowy! Jesteś czarodziejem, czy co?!
17:00 – przeczytałem wszystkie posty na Twitterze i uśmiechnąłem się dwa razy. Udaję się czytać bloga tego samego autora
18:30 – zaczynam mieć trochę dosyć nawet bloga i zjadam kolejny diazepam, żeby przestać obsesyjnie myśleć na zmianę „zerwij z Josem, po co mu taki śmieć”, „ha! wymyśliłem, jak się zabić!” oraz „lepiej byś się wziął do roboty, a nie leżał na kanapie” (myślę, że wszystkie te frazy wydadzą się znajome innym osobom, które doświadczyły depresji)
19:00 – diazepam działa na tyle dobrze, że udaje mi się usiąść do Big Haca i dokończyć aranżację piosenki dla jednego takiego artysty
19:30 – przyrządzam posiłek, przez co chcę powiedzieć, że gotuję kilka ziemniaków, odgrzewam kotleta i marchewkę z groszkiem. W trakcie co chwila siadam, żeby odpocząć.
20:00 – artysta pisze z mnóstwem wykrzykników „to tak piękne, że miałem łzy w oczach!1!!! – ale te instrumenty to pozmieniasz, prawda?” Jestem gotów iść spać, ale ciut wcześnie.
21:00 – odświeżam co minutę forum Macrumors, na którym trwa meltdown z uwagi na to, że Apple uaktualnił Macbooka, ale nie dodał drugiego portu ani lepszej kamerki. Nie mam w planach zakupu Macbooka, ale jestem zdesperowany i czymś muszę odciągać uwagę od ciągle nadającego megafonu „ludzki śmieciu, zabij się wreszcie, ale najpierw posprzątaj w kuchni”
22:30 – niemrawo sprzątam część kuchni
23:00 – odkrywam, że nie mam energii, aby się położyć do łóżka, postanawiam spędzić resztę (krótkiego) życia na kanapie
23:15 – po zebraniu całej dostępnej mi po tak pracowicie spędzonym dniu energii zdejmuję soczewki kontaktowe i padam do łóżka
W międzyczasie usiłowałem nawiązać rozmowę via Bunio z kilkoma znajomymi osobami. Niestety, żadna z nich nie znalazła szczęścia i spełnienia we wrzucaniu pociech w czarną dziurę, która pożera wszystkie i żadnej nie przyjmuje do wiadomości. Każda przedwcześnie zakończona rozmowa owocuje kolejnymi myślami samobójczymi. W tym stanie umysłu fakt, że przeżyłem cały dzień jest wielkim osiągnięciem.
Wtorek:
9:30 – staczam się z łóżka, bo Jos jest zbyt głodny, żeby dalej czekać ze śniadaniem
10:00 – anuluję wizytę u dentysty
11:30 – biorę prysznic i ubieram się, lekko się zawiesiwszy na toalecie, bo siedzi się wygodnie i właściwie po co mam wstawać
14:00 – Jos wychodzi do pracy
14:30 – w niewyjaśniony sposób robi się lepiej i robię zakupy CAŁKIEM SAM
Resztę dnia spędzam produktywnie i względnie wesoło.
Środa:
9:30 – jak we wtorek
10:00 – megafon rozpoczyna nadawanie
11:00 – wychodzę do optyka
12:00 – wracam od optyka, padam na kanapę w butach (ja w butach, kanapa bez) i patrzę w punkt
13:00 – zjadamy lunch, po czym Jos zabiera mnie do terapeutki, bo nie mam siły nawet wstać z krzesła bez pomocy z zewnątrz
14:20 – terapeutka spóźnia się o pięć minut, megafon nadaje „olała cię, idź do domu i zrób sobie coś złego”
14:21 – terapeutka pojawia się i przeprasza za opóźnienie
14:22 – zaczynam płakać i smarkać
14:52 – przestaję, bo dała mi diazepam
16:30 – docieram do domu i jest mi tylko trochę niedobrze
18:00 – zjadam pizzę
18:30 – kończę notkę
No więc z okropną, kompletną depresją jest właśnie tak: trzeba osoby o bardzo silnej osobowości i w miarę możliwości rozwiniętą empatią, ALE bez przejmowania problemów na siebie, żeby rozmawiać z czarną dziurą. Niestety dziura na brak rozmów reaguje jeszcze gorzej, niż na ich obecność. Dlatego należy cenić istnienie terapeutów, bo możemy do nich gadać, smarkać im w chusteczki, a oni muszą nas słuchać i odpowiadać, bo na tym polega ich praca. Note to self: nigdy nie zostawaj terapeutą.
PS. Proszę mi nie pisać, że diazepam jest uzależniający. Bardzo dobrze o tym wiem i dlatego używam go wyłącznie wtedy, gdy do wyboru jestem albo nieżywy, albo uzależniony. Robię to z pełną wiedzą lekarki i terapeutki.
PPS. Przepraszam za dołujący wpis, ale uprzedzałem.