W dzisiejszym odcinku triggery – akapit kursywą – po kliknięciu „czytaj dalej”. Ale po akapicie jest znowu fajnie.
Moja lekarka potwierdziła profesjonalnie, że nie mam manii. To tak dla osób, które czytając poprzedni post uśmiechały się ze współczuciem i zrozumieniem. W byciu wściekle szczęśliwym chodzi właśnie o to, żeby nie mieć (hipo)manii, ale zachowywać się, jakbym miał. Snuć plany bez zainteresowania rzeczywistością. Co z tego, że nie stać nas na wycieczkę na Islandię? Kiedyś nas będzie stać, może za miesiąc, a może za osiem lat. A Islandia ciągle tam będzie, chyba, że Trump czy inny Kim wciśnie guziczek, ale wtedy nasze problemy skończą się bezpowrotnie i też w sumie będzie spoko.
Ciekaw byłem, jak będzie mi iść spełnianie postanowienia, kiedy nadejdzie depresja. No i wczoraj nadeszła. Wykopano mi spod nóg stołek, pętla się zacisnęła i poczułem się zagubiony, odrzucony, pusty, zdradzony – przez samego siebie bardziej, niż innych. Zwątpienie zostało utrwalone przez myśli, które depresja tak lubi serwować: jesteś oszustem, symulantem, wymyślasz sobie to wszystko, szukasz atencji (czemu ta myśl pojawia się, kiedy jestem sam?) i tak dalej. No i myśli samobójcze SPRÓBOWAŁY się pojawić. Niewiele im z tego wyszło.
Chciałbym, jak Beata Pawlikowska, powiedzieć, że odkryłem sposób na depresję i jestem uzdrowiony, halleluja i tak dalej. Oturz: nie. Podobnie, jak nie umiem leczyć raka cieciorką, nie umiem też leczyć depresji myśleniem pozytywnym. Ale naładowałem baterie na tyle, żeby umieć się tym głupotom do pewnego stopnia sprzeciwić. Kiedyś próbowałem „leczenia” alkoholem, prochami, seksem. Wszystkim, co pozwalało mi zapomnieć, stracić kontakt z moim mózgiem-dupkiem chociaż na trochę. Te czasy się skończyły, chociaż całkiem niedawno były chwile (patrz wpis o marihuanie leczniczej) kiedy bez „lekarstwa” nie dało się wydłubać z dna bagna. Te dni mogą wrócić. Może jutro, może za rok. Natura choroby. Różnica polega na tym, że w tej chwili mam nadzieję, a miesiąc temu nie miałem. Mogę się czuć zagubiony, odrzucony i tak dalej, ale pewnym myślom się nie poddaję – przynajmniej w tej chwili.
Zrozumiałem, że depresja jest jak terrorysta, który celuje w Ciebie z karabinu i każe Ci, żebyś się zastrzelił. Przerażająca sytuacja. Ale należy się zastanowić, czemu nie strzela sama. Terrorysta może straszyć, że przestrzeli Ci kolano, wykrwawisz się powoli i tak dalej. Ale czemu tego nie robi? Siedzicie w tym pokoju, zamknięci na klucz, terrorysta straszy, wymachuje kałachem… ale nie strzela. Macie pod ręką pistolet, a zamaskowana depresja domaga się, żebyście go użyli do odstrzelenia sobie głowy. A może… może w tym kałachu nie ma naboju? Ale w Waszym pistolecie jest? Może by go tak wycelować w postać w masce?
Jest takie powiedzonko: fake it till you make it. Oczywiście brzmi jak mambo-dżambo, jakiś bezsens, w czym mi to ma niby pomóc i tak dalej. ALE. Jak kiedyś pisałem, zdarzało mi się, że uciekał mi tramwaj do pracy. Stałem na przystanku, lżąc się najgorszymi słowami: leniu, było się szybciej zbierać, zmarnowałeś czas i tak dalej. Aż dzięki magicznemu kursowi treningowemu dotarło do mnie: tramwaj od tego szybciej nie przyjedzie. Równie dobrze mogę wzruszyć ramionami i skoncentrować się na dobieraniu muzyki idealnej na najbliższe 20 minut, zajrzeć na DListed, poczytać. Motorniczy nie wie, że mi się spieszy i że obrzucam się obelgami. A gdyby wiedział, zapewne i tak nie zacząłby omijać przystanków, grzmiąc w moim kierunku, żeby mnie dowieźć do pracy o całe pięć minut wcześniej. Piszę te słowa w piżamie, jest 11:43, a ja zbieram się, żeby się ubrać. Już tak się zbieram od dwóch godzin, wcześniej zbierałem się, żeby wstać, skorzystać z toalety i zjeść śniadanie. Potem będę się zbierać na siłownię, co może się uda, a może nie. Celem wpisu nie jest zachęcenie Was do zbierania się, bo porada „po prostu rusz się i bądź aktywna!!!” jest wyjątkowo nieskuteczna, między innymi przez podskórną sugestię, że po prostu się nie starasz wystarczająco. Chodzi o to, że podczas czekania, aż uda mi się wstać, mogę słuchać muzyki i oglądać piękne krajobrazy na Buniu. Nie muszę czytać o debacie Trump-Clinton, albo najnowszych poczynaniach Kaczkodana. I tak będę siedział na kanapie bez ruchu, ale będzie mi trochę przyjemniej.
Poniższe stosują się do pierwszych stadiów depresji. Kiedy dojdziemy do poziomu, na którym nie czujemy nic – to dla mnie najgorsze, kiedy nie ma smaków, zapachów, kolorów, jest tylko szklany klosz – będzie za późno, ale jeśli wdrożymy metody wcześniej, to możliwe, że nie dokopiemy się poniżej dna. Możliwe, że i tak się dokopiemy, ale czy nie byłoby fajnie zmniejszyć szansę dotarcia tam z 60% do 40%?
Jedzenie
Jedzenie jest fajne. Owszem, na pewnym poziomie doła jest mi wszystko jedno, bo i tak nie czuję smaku. Ale jeśli już zamawiamy pizzę, bo na nic innego nie mamy siłę, możemy sobie wybrać dobrą. Różnica w cenie wyniesie cztery złote, powiedzmy. Wiem, że czasami cztery złote to dużo kasy. Ale czy więcej zarobimy, mając depresję i siedząc na kanapie, czy czując się lepiej? Jeśli cztery złote przyniesie mi ulgę o godzinę wcześniej, jest moim zdaniem warte wydatku, a zaoszczędzić zdążę, kiedy pójdę następnym razem do sklepu (czynność w tej chwili mi niedostępna). Na pizzy lubię kurczaka, bekon, sos czosnkowy i podwójny ser. Nie lubię pepperoni, ananasa i wynalazków typu banan lub syrop klonowy. Do warzyw podchodzę obojętnie.
Zauważyłem ostatnio, że kiedy robię sobie sałatkę, mieszam ze sobą ingrediencje, po czym starannie wyżeram fetę i suszone na słońcu pomidory (pro-tip: te najtańsze też są dobre), resztę traktując po macoszemu. Nic nie stoi na przeszkodzie, żeby przyrządzić sobie potrawę złożoną wyłącznie z fety i suszonych pomidorków. Owszem, jeśli będę to jeść na wszystkie posiłki dziennie przez tydzień, zapewne do listy problemów dodam sobie rozstrój żołądka, ale raz nie zaszkodzi. Poza tym lubię też inne rzeczy. Zdarzyło mi się na obiad zjeść smażoną cebulę. Tak, to wszystko, co tego dnia zjadłem, miałem jakieś ssanie na cebulę, nie wiem, co w niej takiego jest. Ale jeśli nie mamy tego dnia randki, a mając dno doła na ogół nie planuję randek, co stoi na przeszkodzie? Znowu, jedzenie cebuli trzy razy dziennie skończy się raczej kiepsko (podobnie, jak jedzenie wyłącznie czekolady lub picie na śniadanie whisky). Ale raz, akurat dzisiaj? Stop me.
Konkretnie dzisiaj, w czwartek 20 października piję wędzoną herbatę lapsang souchong. Smakuje tak, jak sugeruje określenie „wędzona herbata”. Zapomniałem, że lubię herbaty. Jednym z objawów depresji jest zawężenie wizji, za czym idzie selektywna skleroza – zapominanie o rzeczach, które są przyjemne. Dlatego listę należy zrobić ZANIM poczujemy się źle.
Zakupy przez okno
Zdarza mi się robić zakupy, za które nie płacę. Wadą rozwiązania jest też fakt, że nigdy ich nie otrzymuję. Ale lubię odkrywać, że na świecie są naprawdę dziwne rzeczy i gdybym chciał (i mógł sobie pozwolić), to mógłbym je mieć. W ten sposób odkryłem na przykład:
(buty, nie torebka)
Tak, ostatnio jestem znowu skórzany. Są to rzeczy, których albo nie da się kupić w Europie, albo mnie na nie nie stać. Ale mogę je sobie zapisać w linkach na przyszłość. A zaręczam, że przyjemniej jest siedzieć na kanapie, oglądając dziwne rzeczy, niż nie oglądając. Chyba, że terrorysta upiera się nam przypominać, że mamy na koncie -200 zł i to nas dołuje. Ja potrafię ten fakt zignorować, jeśli Ty nie, to pomiń ten punkt.
Stare książki i wspomnienia żywnościowe
Zapomniałem o tym napisać w punkcie o jedzeniu, a dzisiaj jest mi za kiepsko, żeby redagować notkę. NO WIĘC kiedy jest mi źle, poszukuję rzeczy znajomych, z okresu, kiedy nie było mi źle. Pomaga mi wtedy czytanie po raz tysięczny Allie Brosh, starej Chmielewskiej („Wszystko czerwone” jest zczytane tak, że się rozsypało, kuzyn zrobił mi twardą oprawę, nadal się trzyma, oprawa, nie kuzyn, tzn. kuzyn też. Poza tym mam w środku autograf), Marian Keyes. W ten sam sposób działa na mnie kotlet mielony, ziemniaczki i marchewka z groszkiem. Jest to potrawa, którą przyrządzała moja babcia, a potem mama. Nie lubiłem być dzieckiem ani nastolatkiem, ale nawet wtedy były przyjemne chwile i marchewka z groszkiem w niewytłumaczalny sposób mi o tym przypomina.
Ładni brodacze
Oczywiście zdarza się, że mój dół serwuje mi tradycyjne „jesteś gruby i brzydki”. Wtedy oglądanie ładnych ludzi robi mi źle, więc tego nie robię. Z mniej więcej tego samego powodu usunąłem sobie z Bunia wszystkich kowali, bo chwilowo oglądanie, co ludzie potrafią wyczyniać z żelazem dostarcza mi smutku, a nie radości. Oglądanie pięknych brodaczy dzisiaj akurat działa, więc oddaję mu się z przyjemnością. Dodatkowo odkryłem, jak Idris Elba brzmi o poranku i na wszelki wypadek obejrzałem trzy razy, żeby nie przeoczyć żadnej głoski. Oczywiście zamiast brodaczy możecie oglądać modelki, Leonardo DiCrapio, wybrane sceny z Dynastii, chodzi o to, żeby oglądać, zamiast nie oglądać.
Zajmowanie czymś myśli
Wczoraj zjechałem w doła, ponieważ miałem za dużo czasu na myślenie. Tego należy unikać. Nie sugeruję, znów, „po prostu wyjdź z domu i zajmij się sportem”. Ale można się zająć czytaniem starej książki. Oglądaniem brodaczy. Szukaniem fajnych butów i zapisywaniem ich na później. Masażem Muzgu. (Wyszukiwanie rzeczy, które mógłbym tam wrzucić jest bardzo miłym zajęciem.)
Na koniec zawiadamiam, że pisząc notkę poczułem się lepiej, więc teraz wstanę z kanapy, wezmę prysznic i ubiorę się w widoczne powyżej skórzane spodnie. Bo mogę. Potem być może wrócę na kanapę, ale będę na niej leżeć prezentując klasę i elegancję.