Człowiek z wioski (II)

Część pierwsza

Chronologia mi się nieco popsuła, więc dni tygodnia nie będzie, chyba, że przypadkiem jakiś pamiętam.

W sobotę przybył mój drogi przyjaciel G., który zaskarbił sobie moją niemalże nieskończoną wdzięczność, albowiem na ochotnika zgłosił się do malowania sufitów. Malowanie sufitów jest jedną z rzeczy, które mojemu kręgosłupowi nie są dostępne. Najpierw pomagałem przy ścianach, przy czym moje zmęczenie mentalne wyraża się np. w tym, że nie pamiętam, co z nimi robiłem. Może smarowałem pastą do zębów, może wydrapywałem w nich… a! Zdzierałem tapetę! Oczywiście, że zdzierałem tapetę.

Stara Kobieta miała trzy domowe hobby. Po pierwsze primo, tapetowanie; po drugie primo, wbijanie w ściany gwoździ w losowych miejscach i pod losowymi kątami; po trzecie primo, przyozdabianie domostwa różnymi wykwitami twórczymi w kolorze wyłącznie fioletowym. Zdrapałem napisy „kiedy z domu ci wynocha, powiedz mężu iż go kochasz” (tłumaczenie moje) oraz „drogi gościusiu, gdy robisz siusiu i nie masz cela, użyj papiera” (również tłumaczenie moje, ale zapewniam, że bliskie oryginałowi). W salonie tapeta poszła względnie łatwo, użyłem znowu parówki i po paru godzinach ściana wyglądała właściwie, tzn. ohydnie. Następnie G i mąż zaczęli z zapałem używać papieru ściernego, wytrzymałem jakieś 30 sekund, po czym uciekłem na pięterko i dokonałem czynu, który zapewnił mi pracę na kolejne dni. Mianowicie zauważyłem, że tapeta się wybrzusza. I tak planowałem ją usunąć, więc bezmyślnie pociągnąłem za róg i dokonałem przerażającego odkrycia.

Na parterze Stara Kobieta użyła jednej warstwy tapety. Na piętrze – sześciu. Te sześć warstw utworzyło jedną, grubą całość, która niestety nie chciała się odlepić cała naraz nawet przy użyciu parówki, ponieważ warstwa na samej górze była czymś w rodzaju tekstury trójwymiarowej, niechybnie mającej na celu osiągnięcie eleganckiego efektu, zaś warstwa na samym dole – tak jakby plastikiem, na parówkę dość odpornym, ale za to się drącym. Plastik przyklejony był do ścianki działowej, która okazała się być wykonaną z dykty. Tak więc na własne życzenie zapewniłem sobie zajęcie właściwe dla więźnia skazanego na wiele lat ciężkich prac, mianowicie odrywanie plastikowej tapety od dykty w taki sposób, żeby dykty nie uszkodzić… Wyciąganie gwoździ – przysięgam, że Stara Kobieta na widok każdej pocztówki marła z rozkoszy i prędziutko przybijała ją gwoździem w pierwszym wolnym miejscu – niewątpliwie było pewną odskocznią, ale niekoniecznie tą, którą bym sobie wybrał na ochotnika.

Cóż ja wyprawiałem w tych dniach… Parówkę, rzecz jasna. Przebijała się przez pierwsze, powiedzmy, 2-3 warstwy, które czasami pod wpływem drapania narzędziem określanym przeze mnie mianem psztymucla ładnie schodziły, a czasami nie. Czwarta warstwa była nawet ładna, takie delikatne tęczowe pastele, jakby w białym pokoju znalazło się kilku graficiarzy z resztkami farby i mocnym katarem, ale oczywiście nie udało się odlepić trzech i zostawić czwartej. Jakoś w poniedziałek rano uznałem, że właściwie nie ma na świecie nic piękniejszego niż odklejające się tapety, ale było nieco za późno i musiałem twardo drążyć temat. Przedtem jednak wydarzyła się potworność.

Niemrawo przekonywaliśmy się, że czas wstać z łóżka i rozpocząć dzień, kiedy nagle gruchnęła muzyka o głośności takiej, że ściany się zatrzęsły. Do muzyczki zaczęła śpiewać, lub raczej ryczeć jak ranny łoś osoba płci żeńskiej.

Zmartwieliśmy. Moją pierwszą myślą było „kupiliśmy dom, żeby mieć ciszę, teraz będziemy spłacać kredyt i słuchać takiej ciszy”. Nie wiem, o czym pomyślał Jos, ale po przetrzymaniu minuty udaliśmy się zapoznać z sąsiadką. Dzwonka oczywiście nie słyszała, zaczęliśmy więc walić w drzwi pięściami, aż dama się ukazała. Zajęta była odkurzaniem, puściła sobie muzyczkę celem zagłuszenia odkurzacza, po czym śpiewała celem zagłuszenia muzyczki, ale nie to nas zaskoczyło. Włosy miała zrobione pięknie, jak nutria, na kilka odcieni platynowej szarości i pozazdrościłem jej ogromnie (nie żartuję). Makijaż idealny, oczy ogromne. I wysokie obcasy. Do odkurzania. Biżuterii nie zauważyłem, ponieważ obcasy mną wstrząsnęły wystarczająco, ale za to miała pieska cziułałę, takiego torebkowego, niechybnie głuchego. Moją pierwszą myślą było, że wpadliśmy niechcący na plan Warsaw Shore, tzn. Almere Shore…

– Nnnno!!!!! – zająknął się któryś z nas. Wrzaskiem. – Nie tak się planowaliśmy zaznajomić z sąsiadami, ale…!!!!!

– To prawda!!!! – przerwała pani chłodnym wrzaskiem – Spodziewałabym się, że się przedstawią!!!!!!!

Zawstydzeni wywrzeszczeliśmy swoje imiona, pani w odpowiedzi swoje. Potrząsnęliśmy rączkami. Przyznam, że nie zapamiętałem (lub nie dosłyszałem) jej imienia. Wiem, że nie było holenderskie – może Ruth, może Nancy, niech stanie na Nancy.

– Bardzo przepraszamy!!!! Czy dałoby się może ściszyć muzykę!!!!!???

Nancy wyłączyła i nagle zapadła cisza.

– Słychać przez podwójną ścianę? – upewniła się. Pokiwałem głową z zawstydzonym zapałem, z jakiegoś powodu czując, że to ja zakłócam jej prywatność.

– Gdyby się dało!!! – zaczął Jos, po czym przypomniał sobie, że już nie musi. – Gdyby się dało – wyszeptał – nieco ciszej, bo myśmy się tu przeprowadzili dla ciszy, w Amsterdamie mieszkaliśmy nad barem…

– Trzy minuty jeszcze miałam – odparła Nancy z niesmakiem. – No chyba podczas naszych imprez w jacuzzi nie będą narzekać?

Jacuzzi widzieliśmy. Znajdowało się w ogrodzie i nawet zgadliśmy, że będzie czasami używane, ale na te słowa moja wyobraźnia natychmiast zaprezentowała mi trzy orgie dziennie – śniadanie, lunch, kolacja, wszystkie uświetniane śpiewem Nancy.

– Nie – rzekłem słabo i bohatersko. Nie wiem w którym języku, możliwe, że z przerażenia zacząłem nagle mówić po niderlandzku. – Imprezy rozumiemy…

Na gnących się nogach wróciliśmy do naszego domu, padliśmy sobie w ramiona i szlochaliśmy przez kilka minut. Zgadliśmy, dlaczego w dużym pokoju jest dodatkowa izolacja dźwiękowa i że nie miała ona związku z psem Starej Kobiety. Po czym ja wróciłem do moich sześciu warstw, a mąż do malowania ścian w dużym pokoju, ponieważ nowego domu nie kupimy w najbliższym czasie niezależnie od ilości imprez w jacuzzi i produkcji wokalnych Nancy. Jos używał do framug i schodów farby, którą ja określam mianem olejnej i będę ją tak nazywać do końca życia, on zaś twierdzi, że jest to farba wodna, tylko na bazie terpentyny zamiast wody. Śmierdzi w każdym razie niewiarygodnie i w poniedziałek w domu spać się nie dało, ponieważ posiadamy nadal wyłącznie kanapę, znajdującą się w pomalowanym salonie. Udaliśmy się więc do starego mieszkania i zdobyłem coś ważnego, mianowicie perspektywę.

Już w pociągu założyłem słuchawki. Na dworcu nie było tak źle, na promie było fatalnie, po drodze do eks-domu gorzej, a pod drzwiami stali goście baru spożywając napoje i papierosy. Nie w ciszy. W środku przypomniałem sobie, że w starym mieszkaniu są stare okna, przez które dosłownie wieje wiatr. Temperatura wynosiła 15,5 stopni. W nowym domu ogrzewanie włączamy okazjonalnie, głównie celem suszenia parówkowych ścian…

Nie wyspaliśmy się, ponieważ o 9:30 rano miałem lekarza na drugim końcu miasta i właściwie po to tylko przyjechaliśmy, ale przy okazji wzięliśmy się za rozkładanie siłowni.

Urządzenie przybyło z instrukcją taką, jakby produkowała ją IKEA, tylko uznała, że 40 stron to przesada, osiem wystarczy, a resztę użytkownicy sobie zgadną. Złożył to dla nas jeden człowiek i nie wiem, jak to zrobił, nas było dwóch i czasami brakowało nam trzeciego. Jak ją złożymy, nie mam pojęcia. Zrobiłem milion trzysta zdjęć i znów coś zrozumiałem, mianowicie dlaczego firma, która toto zainstalowała odmówiła pomocy przy przenosinach. Rozkładanie mój musk uświetnił rozmyślaniami na temat Nancy i kiedy nadszedł czas na spotkanie z moją psycholożką wiedziałem już na pewno, że mąż Nancy jest mafiozem i handluje narkotykami, w małym miasteczku ukrywa się przed policją, wieczorem przyjdzie do nas z kałachem i zażąda respektu dla talentu małżonki, a na koniec doniesie na nas policji, że palimy w ogrodzie ogień. Wszystkie te rzeczy miały bardzo mało sensu, zwłaszcza w połączeniu, ale tym razem to ja zaraziłem Josa i wracając do Almere spodziewaliśmy się odkryć koncert w jacuzzi. Przywitała nas cisza, roślinność i spokój, padliśmy na kanapę i nieco umarliśmy. Nie tylko ze zmęczenia, ale też dlatego, że aromat co najwyżej nieco zelżał.

Dzisiaj odmówiłem dalszych usług, ponieważ musk dał mi wyraźnie do zrozumienia, że też ich zaraz odmówi. Poza tym w związku z aromatem boli mnie głowa. Spoczywam więc w spokoju, Jos cierpliwie kontynuuje usuwanie sześciu warstw tapet, odbieramy też pocztę, albowiem zamówiliśmy różnorakie produkty od tabletek do zmywarki do ogrodowego paleniska. Nawiasem mówiąc tabletki już gdzieś schowaliśmy żeby było łatwo znaleźć, więc najpewniej nie zobaczę ich już nigdy.

Ciąg dalszy, jak zwykle, niestety nastąpi. A na zdjęciu prezentacja wielu tapet naraz. Tej najładniejszej nie widać, na zdjęciu wyszła po prostu biała.